Menu Zamknij

O planach i celach

o planach i celach

Działanie bez planu przypomina dryfowanie, rzucamy się z kąta w kąt, drepczemy w miejscu, zaczynamy coś i nie kończymy, potem wracamy, poprawiamy, zmieniamy. Zapominamy przy okazji o mnóstwie detali, stajemy się niestaranni, zaczynamy się spieszyć. Czujemy presję upływającego czasu, a w zestawieniu z efektami, ogarnia nas rozczarowanie, zaczynamy się denerwować i złościć. I to, co miało być łatwe, staje się nie do ogarnięcia, a to, co miało być przyjemne, staje się udręką. Zanurzamy się w chaosie, który sami potęgujemy, a im bardziej się miotamy, tym bardziej nas pochłania, niczym ruchome piaski. Ostatecznie padamy wyczerpani na twarz, klnąc pod nosem, albo na głos, byle tylko dać upust frustracji. Jedynym sposobem, aby tego uniknąć, jest mieć dobry plan, a najlepiej dwa, bo jak mawiają mądrzy ludzie “należy myśleć pozytywnie, ale zawsze trzeba mieć w pogotowiu plan B”. Bo przecież zawsze coś może pójść nie tak, jak założyliśmy, mogliśmy nie przewidzieć zyliona zbiegów okoliczności, sytuacji i problemów, czyjejś złej woli, przypadku, czy pospolitego pecha.

Dobre zaplanowanie pozwala utrzymać wewnętrzny spokój i skupienie. Działamy niespiesznie, ale zdecydowanie, każdy ruch jest przemyślany i celowy, każda decyzja oparta na zdrowym rozsądku, na wszystko jest czas, także na to, czego nie przewidzieliśmy. Bo przecież mamy zaplanowane i to, że coś może pójść nie tak. Bierzemy to pod uwagę, więc zabezpieczamy sobie dodatkowy czas, energię lub finanse. Co więcej, świadomość posiadania planu B działa kojąco w sytuacjach dużego napięcia, kiedy dzieje się coś niedobrego, nieprzyjemnego lub niebezpiecznego. Jak słusznie zauważyła dr Lindsay Staples w swoim artykule „Make Up With Mindfulness. Why you hate it, and why you should do it anyway”: “nasza uwaga woli skłaniać się ku temu, co uważa za najważniejsze, zatem  jeśli istnieje potencjalne zagrożenie w przyszłości, chce je mieć na oku”.* Jeżeli więc mamy plan awaryjny, coś, czego możemy się trzymać w trudnych sytuacjach, łatwiej nam oszukać rozbiegany umysł, a co za tym idzie również emocje i zachować jako taką psychiczną równowagę. Sama świadomość, że to jeszcze nie koniec, daje ukojenie i pozwala zebrać się do działania. A kiedy już się zmobilizujemy, możemy, zmieniać swoje położenie. Małymi krokami, zaczynając od drobnych rzeczy i przechodząc do kolejnych. W myśl idei kaizen,  chwila po chwili, skupiając się na wykonywanym zadaniu, zmieniając słabość w siłę możemy wykaraskać się z największych kłopotów. Nawet jeśli tkwimy w egzystencjalnym bagnie po same uszy.

Kiedy myślimy o planie, niemal automatycznie łączymy go jakimś określonym celem. Bo przecież plan prowadzić musi do oczekiwanego efektu. Jednak cala sztuka polega na tym, by oddzielić od siebie te dwa aspekty, by skupić się na działaniu, a nie na ostatecznym rezultacie. Dlaczego? Z prostej przyczyny: od zamiaru do efektu daleka droga, może wydarzyć się wiele rzeczy, które sprawią, że nie tylko wszystko pójdzie nie tak, jak założyliśmy, ale nie pójdzie w ogóle. Zmieniają się okoliczności, więc i sam cel może ulec zmianie. To, co pozostaje jednak niezmienne, to intencja. Taka postawa uwalnia od niepotrzebnego napięcia, złości, zniecierpliwienia, poczucia niesprawiedliwości, daje przestrzeń do odnalezienia i wykorzystania innych, dostępnych możliwości. Z pełną akceptacją tego, co się dzieje, nie tracimy energii na naginanie rzeczywistości do swoich wyobrażeń. Płyniemy z nurtem życia, pozostajemy otwarci na różne scenariusze, nie musimy z niczym walczyć. Walka rodzi się z niezgody.

Dążenie do celu zamyka nas ponadto na potencjalne możliwości, na nowe rozwiązania, na zmianę. Sfokusowani na jednym punkcie, nie widzimy bowiem nic poza nim, a nawet jeśli przypadkiem zauważymy coś kątem oka, najczęściej to ignorujemy. Lekceważymy także zagrożenia, potencjalne problemy, które przy zachowaniu odpowiedniej perspektywy są oczywiste i widoczne, jak na dłoni. Kurczowe trzymanie się celu daje nam także złudne poczucie pewności i sensowności naszych działań. Daliśmy sobie wmówić, że tylko w taki sposób – idąc od celu do celu, uczynimy nasze życie wartościowym. A co, jeśli celu nie osiągniemy, albo jeśli cel okaże się rozczarowujący? Co, jeśli po dotarciu do mety okaże się, że nie wiemy co dalej ze sobą począć, gdzie iść? Że miało być tak fajnie, a wyszło, jak zwykle? Że już nacieszyliśmy się nowym domem, autem, sukcesem? Najczęściej zostaje nam wówczas uczucie rozczarowania, albo pytanie: co teraz? Kiedy mam już to, do czego tak uparcie i wytrwale dążyłam/em, a mimo wszystko nadal moje życie dalekie jest od ideału, to muszę wypełnić tę lukę nowym celem. Celem, który na pewno wszystko mieni, nada znaczenie mnie i mojemu życiu, uczyni mnie szczęśliwym. Tylko jaki cel wybrać? I tutaj zadaj sobie pytanie, na które uczciwie odpowiedz: czy cele, do których zmierzasz naprawdę są twoje?

Wyznaczanie celów i kurczowe trzymanie wytyczonej drogi odbiera nam radość z podróży, jaką jest życie. Podróży pełnej niespodzianek, czasem nieprzyjemnych, ale z pewnością pouczających, podróży obfitującej we wrażenia, pozwalającej doświadczać siebie i świat. Krocząc od punku A do punktu B, nie pozwalając sobie na błądzenie po bezdrożach, dajemy sobie poczucie złudnej stabilności, która rozsypuje się pył przy najmniejszym zawirowaniu losu. Wierzymy bowiem, że wszystko wokół nas jest stałe i niezmienne. Że okoliczności zawsze będą takie, jak obecnie. Zapominamy, że w chwili, kiedy wyznaczaliśmy sobie cel, rzeczywistość zdążyła zmienić się już tak bardzo, że w niczym nie przypomina punktu wyjściowego. Wielce prawdopodobne zatem, że zanim dotrzemy do swojego celu, zdążymy zmienić i my sami. I kiedy już dotrzemy na miejsce będziemy się zastanawiać: “Po cholerę mi to było?”

 

* https://www.psychologytoday.com/us/blog/make-your-mind/202203/make-mindfulness

Jeśli Ci się spodobało, podaj dalej :)
Translate »