Jest taka buddyjska modlitwa. Jej ostatnie wersy brzmią, mniej więcej, tak: „za wszelkie momenty, kiedy krzywdzę siebie, za negowanie siebie, za wątpienie w siebie, bagatelizowanie siebie, osądzanie siebie lub bycie niemiłym dla siebie, z powodu mojego własnego zamętu, wybaczam sobie.”*
Uważam, że powinniśmy codziennie, przynajmniej raz na dobę, powtarzać to sobie głośno i z przekonaniem.
Dopóki nie nauczymy się szanować, kochać i rozumieć siebie, nie mamy najmniejszej szansy na to, by szczerze obdarzyć tym innych. Owszem, będziemy się poświęcać, będziemy ofiarować siebie, swój czas, emocje, zainteresowanie, ale zawsze to będzie miało wymiar „poświęcenia”. Jeśli się dobrze przyjrzeć, to wokół wszyscy się poświęcają – rodzice dzieciom, żony – mężom, mężowie – rodzinom. Ale większość z nich wcale nie czerpie z tego radości. To raczej utwierdzony tradycją obowiązek. Przypomnij sobie, jak wyglądają, chociażby, święta? Wszyscy gdzieś gonią, pucują okna czy trzeba, czy nie trzeba, godzinami sterczą przy garach w kuchni, a na koniec padają „na pysk” i nie mają ani siły, ani ochoty na rodzinne spotkania. Marzą o świętym spokoju, żeby nikt niczego od nich nie chciał, chociaż przez chwilę.
Nie namawiam Cię tutaj do egoizmu i braku zainteresowania innymi. Wręcz przeciwnie. Życie nauczyło mnie jednak, że dopóki nie zaspokoisz własnych, podstawowych potrzeb, marny z ciebie pożytek dla innych. Zmęczony, niewyspany, zapracowany człowiek, ciągle w pośpiechu i poczuciu, że „wypada”, „należy”, prędzej czy później poczuje narastającą frustrację i gniew. Niewiele to ma w sobie z miłości bliźniego.
Zatem doceń siebie. Zadbaj o siebie – o higienę ducha, o wewnętrzny spokój i poczucie własnej wartości. Nie jest to łatwe, co wiem po sobie, ale możliwe i warto o to powalczyć. Umiej sam/sama siebie pochwalić, doceń co zrobiłaś, co osiągnąłeś, poczuj dumę z tego, że jesteś. Jeśli trzeba – spisz codziennie swoje małe i duże osiągnięcia, załatwione sprawy, rozwiązane problemy. Z tego można być dumnym! Albo zjedz dziękczynną czekoladkę na cześć swojej zaradności. A jeśli nie lubisz czekolady, to zjedz śledzia, albo co tam Ci smakuje. Ale przez ten krótki moment, pomyśl o sobie ciepło i z uznaniem. Unikaj fałszywej skromności, bo jest jak trucizna. Wobec siebie możesz być szczery.
Ja staram się codziennie robić taki „rachunek”. Łatwiej przypominają mi się oczywiście wszystkie wpadki i niepowodzenia – tymi mogę sypać, jak z rękawa. Ale żeby wymienić nawet najmniejsze, maciupkie, sukcesy, muszę się mocno wysilić. Kiedy jednak już je z siebie „wycisnę”, okazuje się, że one wcale nie są takie malutkie. Gdyby dotyczyły kogoś innego, uznałabym je nawet za całkiem spore i wartościowe. Dlaczego więc siebie oceniam tak surowo? Dlaczego większość z nas to sobie robi?
Dlatego nauczmy się doceniać siebie, nauczmy się troszczyć o siebie tak, jak troszczymy się o innych. Zauważyłam, że kiedy tak szczerze i porządnie się pochwalę, nagle wszystko wydaje się inne, lepsze. Ludzie jakby mniej irytują, kłopoty wyglądają na mniejsze, a ja zyskuję energię i siłę, którymi mogę obdzielić pół dzielnicy. I jakoś łatwiej również odmówić, kiedy naprawdę nie ma się czasu lub możliwości, by ratować świat. Bez poczucia winy. Bo przecież to jedynie chwilowa niemoc i jutro znowu z pełnym zapałem można nieść pomoc i wsparcie tym, którzy tego naprawdę potrzebują. Ale dzisiaj trzeba najwyraźniej pomóc najbliższej Ci istocie – sobie.
buddyjska modlitwa przebaczenia:
Jeżeli skrzywdziłam/skrzywdziłem kogoś, w jakikolwiek sposób, świadomie czy nieświadomie, z powodu mojego własnego zamętu, proszę o wybaczenie.
Jeżeli ktokolwiek skrzywdził mnie w jakikolwiek sposób, świadomie czy nieświadomie, z poprzez własny własny zamęt, wybaczam mu.
Jeżeli istnieje sytuacja, której nie jetem jeszcze gotów/gotowa przebaczyć, wybaczam to sobie.
Za wszelkie momenty, kiedy krzywdzę siebie, za negowanie siebie, za wątpienie w siebie, bagatelizowanie siebie, osądzanie siebie lub bycie niemiłym dla siebie, z powodu mojego własnego zamętu, wybaczam sobie.
Foto: Stacy Braswell/freeimages.com