Żyjemy w matrixie czy tego chcemy, czy nie. Świat wokół tak naprawdę ma tyle wersji, ilu ludzi na nim żyje. Co więcej, za każdym razem, gdy ponoszą nas emocje, świat staje się kolejnym wariantem samego siebie. Jeszcze dwa dni temu był dla mnie nieprzychylnym, ponurym miejscem, pełnym zagrożeń i potencjalnych niepowodzeń. Dzisiaj wygląda już inaczej, chociaż nic się w realnym wymiarze nie zmieniło.
No, może z jedyną różnicą – zza chmur wyszło słońce. Tylko tyle i aż tyle. Z tym, że dzisiaj wczorajsze, przytłaczające problemy, dzisiaj wydają się co najwyżej upierdliwymi przeszkodami, które prędzej czy później pokonam, nie poświęcając im czasu i uwagi więcej niż potrzeba. Sama siebie też widzę dzisiaj inaczej i to, co wczoraj było całkowicie i absolutnie nie do zaakceptowania, dzisiaj przesunęło się do sekcji „rzeczy do poprawy lub całkowitego olania”. Co więcej, inni ludzie też wydają mi się sympatyczniejsi, częściej się uśmiechają i dzielą się dobrym słowem.
Co zatem się wydarzyło? Co wywołało tak drastyczną zmianę? Odpowiedź jest oczywista – moje nastawienie, które wykreowało taką, a nie inną rzeczywistość wokół mnie. Koncepty w naszych głowach nieubłaganie zastępują to co jest, tym co nam się wydaje, że jest – tworzymy więc swoje avatary – wirtualne twory, które nas reprezentują w świecie, które wchodzą w relacje z avatarami innych i naszymi wyobrażeniami o nich. Sami siebie widzimy także przez filtr własnych pragnień i lęków. Rzadko też nasze wyobrażenie siebie jest zbliżone do tego, jak postrzegają nas inni. Kolejne warstwy ułudy nakładają się na siebie, zrastając ze sobą coraz mocniej i skutecznie zacierając granice. Coraz trudniej dotrzeć nam do sedna, do istoty rzeczy, do uniwersalnej prawdy. Takie zaciemnienie oglądu sprzyja zaś nieporozumieniom, rozczarowaniom, frustracjom i błędnym decyzjom. Trwonimy więc życie na walce z wirtualnymi bytami wykreowanymi w głowach innych ludzi i własnych, pozwalamy wyobrażeniom zawładnąć naszym życiem, a opinie bierzemy za fakty. I tak tkwimy wśród rozmaitych myślokształtów, którym sami nadajemy moc i prawo do istnienia. Jeśli mamy szczęście – będzie nam dane to zauważyć, a co za tym idzie – wybrać między niebieską a czerwoną tabletką. Jeśli nie – będziemy sobie halucynować po kres swoich dni.
Dla własnego dobra warto sobie to uświadomić. Dostrzec, że komunikujemy się na poziomie wirtualnych bytów, ról społecznych i masek, że nasze doświadczenie tak naprawdę nie jest obiektywne, bo każda żywa istota odbiera świat inaczej i nie ma tak naprawdę sensu kruszyć kopii o subiektywne wrażenia i zmienne przekonania, że warto czasami odpuścić własny punkt widzenia i spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy, rezygnując z utrwalonych nawykiem reakcji i osądów. Warto uświadomić sobie, że nawet najgorszy dzień jest najgorszy w bardzo niewielkim wymiarze i prawdopodobnie za jakiś czas przestaniemy tak o nim myśleć. A może nawet zupełnie zmienimy o nim zdanie. Bo tak naprawdę wszystko jest względne i warto o tym pamiętać.