Ktoś kiedyś powiedział, że nasze życie wygląda dokładnie tak, jak 80% naszych myśli. Kiedy słyszysz takie rzeczy, najprawdopodobniej myślisz sobie: „o boszszsz, kolejna złota myśl rodem z poradnika dla pensjonarek. Też mi wymyślił…”. Od razu uznajemy, że powiedział to pewnie ktoś, kto w życiu nie miał poważniejszych zmartwień jak te, jaki zegarek kupić lub gdzie pojechać na wakacje. Co taki człowiek może w ogóle wiedzieć o PRAWDZIWYCH problemach? O długach, kredytach, rozstaniach, porażkach, upokorzeniach? Co może wiedzieć o samotnym wychowaniu dziecka, albo walce z chorobą? Jakieś „new agowe” bzdury, „Sekrety” – pierdziety…
Ja zareagowałam podobnie. Uznałam, że życie doświadczyło mnie wystarczająco, bym wiedziała co i jak. Żadne „dobre rady” nie są mi potrzebne. Szkoda na nie czasu, bo przecież nikt nie zna mojego życia lepiej ode mnie i moje myśli są z całą pewnością adekwatne. I głębokie. I przenikliwe. I w ogóle mucha nie siada! Kiedy tak pławiłam się w swojej zarąbistości, przeczytałam raz jeszcze książkę Donny Farhi „Joga – sztuka życia” (wyd. Ręczna Robota, 2011 r.), w której autorka wspaniale przekłada tę starożytną sztukę na codzienność. Znalazłam tam fragment właśnie o myślach, o tym jak zaśmiecają nasze serca i umysły nieadekwatnymi do sytuacji emocjami, jak podstępnie kreują alternatywne światy, w które święcie wierzymy. I nagle dotarło do mnie, że robię dokładnie to samo, że pozwoliłam, aby pozbawione kontroli myśli hasały niczym pijane małpy na przyjęciu. Uświadomiłam sobie jakość swoich myśli. I było to smutne odkrycie. Bo oto ja sama sobie robię „kuku” i nawet nie jestem tego świadoma, moje myśli w odniesieniu do mnie samej są okropne i niesprawiedliwe. Odbierają mi pewność siebie, radość z życia i energię. Tworzą świat pełen problemów, trudności i sytuacji bez wyjścia – chociaż większość z nich nigdy tak naprawdę się nie wydarzyła i nie wydarzy. A ja tkwię w tym po uszy i nie widzę, że stoję w szambie. To – paradoksalnie – było odświeżające odkrycie. Bo kiedy z tego szamba wyszłam i trochę się ogarnęłam, okazało się, że świat wygląda inaczej. Od tej pory uważnie przyglądam się swoim myślom i temu, co ze sobą niosą. Efekt? Od jakiegoś roku żyje mi się łatwiej, a sprawy częściej układają się po mojej myśli. Czary? Nie. Dyscyplina i konsekwencja.
Za każdym razem, gdy spostrzeżesz, że toczysz epickie spory z wyimaginowanymi przeciwnikami albo z samym sobą, kiedy piszesz scenariusze przyszłych wydarzeń, przyjrzyj się swoim myślom, tak jak przyglądasz się wystawie sklepowej. Na początku to jest dość trudne – bo trzeba na chwilę nabrać dystansu do samego siebie, ale z czasem przychodzi coraz łatwiej. Zobacz zatem jak myślisz, a nie co myślisz. Jakie emocje się z tym wiążą, jakie reakcje wywołują w tobie. A kiedy znajdziesz takie mentalne chwasty – wyrwij je, spal, utop, potnij, spopiel i jeszcze na dodatek zasyp głęboko w ziemi. Możesz to zrobić w przenośni lub dosłownie – zapisz taką myśl na kawałku papieru i spal, albo potargaj. Uwolnij się od nich. Kiedy to zrobisz, poczujesz, że możesz głęboko oddychać, odkryjesz, że nagle na sercu zrobiło się lekko i spokojnie. Pielęgnuj ten stan, niczym ogród. Odpłaci ci bardzo hojnie – zmieniając jakość twojego życia.